Skip to content Skip to footer

Gdy prawie dwadzieścia lat temu składaliśmy u  stołecznego konserwatora naszą propozycję odbudowy dworu, a w tym i projekt rozmieszczenia pokoi, to obawiałam się, że odrzuci on plany dotyczące przystosowania przepastnego strychu dla naszych potrzeb „sypialnianych”. Nasza propozycja oznaczała bowiem, że niewielkie „wole oczka”(fr. œil-de-bœuf), które do tej pory doświetlały poddasze i były ledwo widoczne na archiwalnych zdjęciach, musiałyby być powiększone do lukarn o znacznie większych rozmiarach, zmieniając tym samym wygląd dachu.  Na szczęście konserwator rozumiał, że inne były potrzeby i możliwości ostatnich mieszkańców majątku przed reformą rolną, a inne nasze, osiemdziesiąt lat później. Wtedy życie skupiało się na parterze, który choć powierzchnię ma ponad 300 m2 to jednak oznaczało to, że był podzielony na dziesiątki niewielkich pokoików: gabinet myśliwski, salon, jadalnia, pokój dziecięcy, pokój guwernantki, pokój kucharki, łazienka, pokój Dadumków, stryja Stefana, sypialnia Jana i Marii. Kuchnia była w suterenie.  My zaadaptowaliśmy olbrzymią przestrzeń strychową na pięć sypialni i trzy łazienki i dzięki temu na parterze mogły powstać cztery przestronne, wygodne pokoje: salon, jadalnia, biblioteka i kuchnia.

Ale wracając do poddasza. Bardzo lubię moją symetryczną sypialnię z centralnie ustawionym wielkim dębowym łożem odziedziczonym po mojej babci Bronisławie. Jednak urok tego pokoju polega nie na starych mebelkach (w tym i klęczniku, ręcznie wyszywanym), ale przede wszystkim na dużym, półokrągłym oknie z drewnianymi szprosami i widoku jaki się z niego rozpościera.

Zaraz po przebudzeniu, niezmiennie od kilkunastu lat tam właśnie kieruję mój wzrok i niezmiennie raduje się moje serce widząc ten jeden z piękniejszych zakątków radońskiego parku. Bo nawet kiedy jest przedwiośnie i wydawałoby się, że ładnie to dopiero będzie, owalny staw z Maryjką na wysepce przyciąga wzrok i cieszy duszę.

Jakżeż się więc zdziwiłam gdy pewnego poranka zauważyłam, że szybki mojego okna są gęsto upstrzone jakby kleksami lepkiej cieczy, pomiędzy którymi wiszą jakieś brązowe kokoniki wielkości ziarenka ryżu. A gdy otworzyłam okno okazało się, że parapet jest również tymi odchodami pokryty.

Ponieważ nieraz słyszałam szelesty w powale nad moją głową to pomyślałam, że nic, tylko jakieś potężne gniazdo myszy mam nad sobą i zrobiły sobie z mojego okiennego parapetu wychodek.  Choć dziwiło mnie, że aż tak wysoko zawędrowały.  Kilka dni później doszłam jednak do wniosku, że to nie myszy, a jak już to takie latające 🙂  Po pierwsze, znaleźliśmy w hallu czołgającego się w masie psich kudłów malutkiego nielota nietoperka. Oczyściłam go z brudu i wyniosłam do parku, z nadzieją, że może rodzice go jakoś odnajdą.  Do dzisiaj się głowię jak on się wewnątrz domu znalazł.

Ale patrząc wtedy na nocne niebo nad parkiem zauważyłam ze zdziwieniem jak wiele nietoperzy, niczym czarne strzałki, je przecina.  I jakby ktoś wyczuł ten nietypowy potencjał dla siedliska nietoperzy (trzy stawy, gęste zarośla, masy komarów i muszek), parę dni póżniej odwiedził mnie dr Wojciech Pawenta, którego zadanie polega – o dziwo – na liczeniu nietoperzy i znajdowaniu ich kolonii.  Pan Wojciech przyjechał tuż po zachodzie słońca i do telefonu podłączył detektor nietoperzy, czyli specjalny konwerter przenoszący pasmo dźwięków wydawanych przez te ssaki  do zakresu słyszalnego przez człowieka. Nietoperze bowiem, posługując się echolokacją do orientacji w terenie i do lokalizowania pożywienia, wydają sygnały o częstotliwościach niesłyszalnych dla człowieka, mieszczących się w paśmie od kilkunastu kHz nawet do 200 kHz (spotykane w Polsce gatunki wysyłają dźwięki do ok. 120 kHz). Zakres ten oraz rodzaj wysyłanych impulsów zależy od gatunku i między innymi na tej podstawie można określać, jaki nietoperz został namierzony. Zaprowadziłam więc p. Wojciecha pod moje okno i przez pół godziny staliśmy z zadartymi głowami obserwując nietypowy spektakl na nocnym niebie. Nietoperze wylatywały, jeden po drugim, spod podbitki idącej wokół mojego okna i wydawało się, że nigdy nie przestaną.

Proszę sobie wyobrazić, że detektor naliczył 240 sztuki!  Pan Wojciech przyznał mi się, że drugi raz w życiu widzi tak liczną kolonię tych ssaków. Kilka dni później dostałam raport podsumowujący tę naszą nocną obserwację:

„Wykonując ekspertyzę w zakresie chiropterofauny będącej częścią inwentaryzacji przyrodniczej oprócz kontroli nasłuchowych, których celem było zbadanie wykorzystania badanego terenu przez nietoperze, prowadzono także poszukiwanie kryjówek, zarówno miejsc hibernacji tych zwierząt jak i letnich schronień. Jednym z wielu obiektów w którym prowadzono poszukiwania był dwór w Radoniach z 1842 roku. Pierwszą część poszukiwań przeprowadzono w lutym 2021 roku, w dworze ani w budynkach gospodarczych nie odnaleziono jednak hibernujących nietoperzy. 19 lipca w budynku dworu odnaleziono bardzo dużą kolonię rozrodczą karlików drobnych Pipistrellus pygmaeus. Jest to prawdopodobnie jedna z największych kolonii tego gatunku w centralnej Polsce. Miejsce to jest bardzo cenne stanowiąc ważne miejsce dla tego chronionego gatunku. Karlik drobny to bardzo mały gatunek nietoperza. Najczęściej można go spotkać wna obszarach rolniczo-leśnych, we wsiach, a nawet miastach. Związany z terenami obfitującymi w wody powierzchniowe. Jest nietoperzem synantropijnym, jego najważniejszymi kryjówkami, także kolonii rozrodczych są budynki. Wykorzystują budynki zarówno drewniane, jak i murowane, kryte dachówką, papą lub blachą. Łatwo wciskają się nawet w najwęższe szczeliny, więc ich kolonie rozrodcze spotyka się przede wszystkim między pokryciem a poszyciem dachu, między warstwami ścian, za okiennicami, pod parapetami. Najchętniej zajmują budynki otoczone drzewani, w sąsiedztwie rzeki, lasu lub prowadzących do nich szpalerów drzew. Czasem wykorzystują również dziuple drzew. Karlik drobny poluje przede wszystkim na owady, których larwy żyją w wodzie.

Dr Pawenta zapewnił mnie, że powinnam być bardzo dumna i ucieszona z takiego wyróżnienia bo oznacza to, że park jest idealnym habitatem dla tych latających ssaków i gdyby ich nie było, to ze względu na obecność trzech stawów i wilgotne nad nimi zarośla, nie dalibyśmy sobie rady z komarami. Teraz już wiem dlaczego nigdy nie mam komarów w mojej sypialni, mimo że okno jest w takiej bliskości stawu: w ciągu jednej nocy jeden mały karlik może schwytać nawet do kilka tysięcy owadów, a skoro mam ich aż 240 to komary po prostu nie mają szansy.  Próbuję sobie jedynie nie wyobrażać tych ogromnych ilości guana jakie prawdopodobnie zalega w powale nad moją głową… 🙂

What's your reaction?
0Cool0Bad0Happy0Sad

Dodaj komentarz