Skip to content Skip to footer

Lubię fakt, że w dworze radońskim są dwie klatki schodowe, o czym nie każdy wie.  Nawet goście, którzy odwiedzali nas już wiele razy odkrywali tę drugą klatkę schodową dopiero za którąś tam wizytą .  A czasami i nigdy. Architekt, który ją projektował umyślił sobie, że pani dworu z pewnością nieraz znajdzie się w sytuacji, kiedy to zapragnie nocną porą napić się – dajmy na to mleka –  i ze swojej sypialni na piętrze, w peniuarze (jakżeby inaczej), obchodząc potencjalnych gości bawiących w salonie lub palących cygara w bibliotece, niezauważenie przemknie się drugą klatką schodową po tenże napitek do kuchni.  Architekta wyobraźnia swoją drogą, życie swoją drogą i sytuacja takowa (klatkowo-schodowo-trunkowa) nigdy przez ostatnie piętnaście lat nie miała miejsca. A poza tym nie mam w zwyczaju przechadzać się po dworze w szlafroku czy innym peniuarze 🙂 Natomiast faktem jest, że z pierwszego piętra prowadzą drugie schody na parter do kuchni oraz że schody te przechodzą przez „mój” pokój.  Dla innych to po prostu pokój za kuchnią, w lewej przybudówce dworu. A dla mnie to mój i tylko mój pokój.

Gdy jestem w nim i synowie wołają „Mamo, gdzie jesteś?” to niezmiennie odpowiadam „U siebie!” A jeżeli drzwi z mojego pokoju są akurat otwarte na rzeczoną klatkę schodową to głos meandruje górą dworu przez piętro i drugą klatkę schodową i ląduje w hallu, co zawsze konfunduje moje pociechy tak, że pytają po raz drugi, bo wydaje im się, że jestem w zupełnie innym, bliższym pokoju.  A to, że mówię „u siebie”, mówię nie bez kozery, jako że pokój ten zawiera w sobie wszystko, czym ja jestem. Jest definicją mnie. Dla przypadkowej osoby wygląda on pewnie jak zwykła rupieciarnia, zbieranina życiowa, taka mamina dziupla. Dla mnie to moje alter ego, duszy mojej westchnienia zamknięte w przedmiotach . Pokój, którego się nie sprząta, bo nie jest to możliwe. Można jedynie podłogę odkurzyć.  Okien też nie za bardzo da się umyć.  A dlaczego?  Bo wszystko jest pozastawiane fragmentami mojego życia. Mniejszymi i większymi. Nie wiem od czego powinnam zacząć, by o tym pokoju opowiedzieć – tyle tutaj tego. I nie dlatego, że taka we mnie mania zbierania, że niczego nie potrafię wyrzucić, ale tak sobie myślę, że może to dlatego, że jestem staroświecka? Że jestem częścią tego ostatniego pokolenia ludzi, którzy istnieją w ten sposób?  Analogowych ludzi? Ludzi, którzy doceniają niesamowitą podróż życia jaką odbyli i którzy lubią sobie tę podróż przypominać? W moim przypadku jest tak dzięki temu „analogowemu” pokojowi i przedmiotom w nim zgromadzonym. Są tu na przykład obrazy olejne, które wiszą na jednej ścianie. Malowałam je ja (kiedy miałam 16 lat) i moi bliscy (brat, pierwsza miłość, kuzyn męża).  Teraz dochodzą kolejne, będące efektem moich środowych warsztatów malarskich, czyli „oleje” 40 lat później.

Następnie zdjęcia moich dzieci. Tak naprawdę dziesiątki ich zdjęć opartych o książki, bibeloty, tworzących galeryjkę wspomnień i wzruszeń:  to nasze wspólne chwile zatrzymane w kadrze dziesiątki lat temu.

Są ukochane książki: polskie, angielskie i francuskie, zbierane latami i wszystkie przeczytane.  Często do nich wracam, bo są one nadal głównym sposobem w jaki się kształcę, bawię i wzruszam. Drogie sercu pozycje jak książki autorstwa mojej Matuli i pamiątki dotyczące Goczałkowic, mojego rodzinnego domu. Moja praca magisterska, moja książka „Historia Janeczki”, oprawione eseje maturalne moich synów. Cała dokumentacja dotycząca kupna i odbudowy dworu i wszystkie architektoniczne projekty, pokój po pokoju, a jest ich ponad trzydzieści przecież.  A także wszystko, co tylko udało mi się zgromadzić na temat całości historii majątku radońskiego na przestrzeni wieków.  Są tego dwa potężne kartony i z braku miejsca trzymam je pod stołem (który przyjechał tutaj z Komorowa, gdzie przez czternaście lat stał w jadalni i przy którym tyle zwariowanych przyjęć miało miejsce. A w Radoniach, już statecznie, przez ostatnie – również czternaście lat –  siadałam przy nim co kilka dni do korepetycji z j. angielskiego). Czekają te kartony na moją uwagę, wolny czas i wenę, która mnie zmusi by siąść do kolejnej książki. Są kasety CD z moją ukochaną muzyką, klasyczną i nie tylko. Dwie półki książek ogrodniczych, które służyły jako wzór i natchnienie, gdy projektowałam park radoński.

Są szuflady i kartony pełne przedmiotów i kawałków papieru, których nikt inny nie jest w stanie zrozumieć i docenić poza mną: panieńskie pamiętniki wypełnione ściśle poezją i prozą oraz wpisami – jakże często uroczo naiwnymi – od koleżanek i kolegów z podstawówki. Listy od przyjaciół i ukochanych mężczyzn mojego życia. Listy od mojej Matuli – dziesiątki paczuszek z dziesiątkami listów – cała nasza korespondencja zaczynając od szkoły podstawowej, kiedy to jeździłam na obozy wędrowne i stęskniona wieści z domu biegałam na każdą pocztę sprawdzając poste restante, aż do czasów lubelskich studiów.

Szkolne zeszyty. Zaproszenia na przyjęcia i podziękowania za przyjęcia.  Wszystkie podziękowania za „Janeczkę”.  Wszystkie transkrypcje wywiadów jakie przeprowadziłam, żeby móc napisać „Janeczkę”. Albumy ze zdjęciami z mojego dzieciństwa autorstwa mojego Taty.  Czarno-białe fotografie przyjaciół-studentów z KUL-u. Monety, znaczki i stare paszporty. Akty urodzin, chrztów, ślubu. Muszelki, kamyki, kawałki kory i liście – pamiątki z wakacji i z każdego mojego dalszego wyjazdu.

Butelka białego wina z moim imieniem, którą dostałam na 50 urodziny, i której do dzisiaj nie miałam śmiałości otworzyć bo wiem, że strasznie droga.

Pusta butelka po wódce „Kurwicy”, której sama nie piłam i tylko ja wiem, z kim ją piłam.

Półka z moim nikonowskim aparatem fotograficznym i różnymi obiektywami, a także statywy i monopody. Fotel z robótką ręczną, którą dziergam od ponad roku i poduszką ze zdjęciem naszego ukochanego jamnika Miluta, który był z nami przez 11 lat i który pochowany jest kilka metrów od zabytkowej figurki Matki Boskiej.

Okruchy i talizmany pozwalające mi pamiętać o historiach z mojego życia i wszystkich ich kontekstach. Efemerydy mojej przeszłości pokryte wieloletnim kurzem. Porysowane, pogniecione i niedoskonałe jak analogowa fotografia.  A dla mnie nieodmiennie pełne magii, tak jak choćby te odręcznie pisane listy. Każde ich zagięcie przechowuje ślad osoby, która trzymała pióro, które wcisnęło słowa w papier. Zapach jej perfum lub wody kolońskiej wcierał się w stronę, gdy dłoń piszącego przesuwała się po niej. Wspomnienie ich oddechu na kopercie, gdy ją pieczętowali. Nie wyrzucę, nie mogę wyrzucić akcesoriów z mojego analogowego życia. Dają mi coś, czego email lub plik na moim komputerze nigdy nie będą w stanie dać. Lubię sobie tutaj siedzieć otoczona ciepłym kokonem moich wspomnień. To moje i tylko moje miejsce.  Choć muszę przyznać, że patrząc na to moje królestwo nieraz sobie myślę, że nie zazdroszczę moim synkom tej chwili gdy im przyjdzie pewnego dnia zadecydować, co począć z tymi stosami maminych parafernaliów…

P.S.  W moim pokoju zawitał kiedyś pewien poeta i jakiś czas potem podarował mi ten oto wiersz. Zaiste, drogi Panie Jacku, tak jak Pan pisze, jest to najmilszy z wszystkim dworskich pokoi:

 

Pokój Pani Beaty

 

Pośród urokliwych przeróżnych pokoi,

salonów, bibliotek, bawialni gościnnych,

jest w dworze radońskim miejsce mili moi

całkiem osobliwe, odmienne od innych.

To pokój Beaty!  Byłem raz przez chwilę…

Miejsce wszak niezwykłe… Ba! Mistyczne prawie…

Takie słodkie, cieplutkie – impresji mam tyle,

że tutaj tylko rąbek – nadmiarem  się dławię…

Jak stateczek pełen książek, bibelotów,

obrazków, pudełek !  Osobliwe – wszystko!

Ciekawość w każdym kącie… Prawie jesteś gotów

by wszystkiego dotknąć – choćby stanąć blisko!

Każdy z tych przedmiotów, sprzętów, dekoracji,

spisał swą historię, niebanalną często.

We wszystkim śpi wspomnienie, pulsuje narracja,

marzeń przycieranych prozy życia gęstwą.

To nie całkiem gawra    raczej ciepłe gniazdko,

w którym by się chciało choć chwilę pomieszkać…

Taki mały domek, ukojony pasją,

okolony gustownie mereżką po brzeżkach.

Wszystko razem pachnie tu damską narkozą

odbijaną w srebrnym, zdobionym lusterku…

doznawane odczucia – jak do raju wiozą,

unoszą, odsuwając od codzienności zgiełku…

Gdy próg Jej pokoju przekroczysz – poczujesz,

że tutaj jest zaczyn wszystkiego, co tylko

we dworze zachodzi. Tu wszystko się kluje,

wisi tu w powietrzu… Ona tu przed chwilką

pewnie być musiała… Jeszcze się unosi

zapach rannej kawy, ciepło filiżanki…

Cały wnętrza wystrój do środka cię prosi

i zniewala królestwem od drzwi do firanki.

Chełmoński – on przecież niedaleko mieszkał –

wszystkie swe obrazy od nieba zaczynał.

Mawiał: „swoim  światłem nieba toń niebieska

maluje wszystko inne – kolor, nastrój, klimat”.

  I tu, gdy ledwie głowę przez okno wychyniesz

wprzódy niebo w oczy zajrzy ci błękitem,

potem park do twej jaźni niczym łódka wpłynie,

a wszystko jak muślinem kokonem mgły spowite…

Tak sobie wyobrażam – jestem pewien prawie:

tu Pani Beata duszę swoją stroi!

I talenty swe liczne dzieli w każdej sprawie…

w tym pewnie Jej najmilszym ze wszystkich pokoi.

Niech Pani nic nie zmienia w swym pokoju! Proszę!

Niech on dalej sieje rozkoszą splendoru!

Niech nadal w nim przybywa pamiątek po trosze…

Niech dalej w nim bije Twórcze Serce Dworu!

 

What's your reaction?
0Cool0Bad0Happy0Sad

Dodaj komentarz