W porównaniu z innymi dworami dwór radoński jest wielkim budynkiem. Ale kiedy przychodzi zorganizować doroczny kiermasz bożonarodzeniowy okazuje się, że nawet i te wielgachne przestrzenie są za małe, by wszystkich chętnych pomieścić. Mówię tutaj o wystawcach, którzy do ostatniej chwili dzwonili do mnie z pytaniem czy są jeszcze wolne miejsca. Wielu musiałam odmówić, co czyniłam niechętnie i tak sobie pomyślałam, że być może zbiorę się w sobie, by latem zrobić letni kiermasz w parku, już wtedy dla wszystkich zainteresowanych. Tegoroczna, czwarta już edycja kiermaszu była pod każdym względem wielce udana, choć muszę przyznać, iż trochę się obawiałam się, że ze względu na to, że była to niedziela handlowa wszyscy ruszą do supermarketów po przedświąteczne zakupy. Okazało się jednak, że frekwencja w tym roku pobiła wszelkie rekordy i szacuję, że po dworskich podłogach przeszło w minioną niedzielę ponad 500 osób. I znowu park zamienił się w parking,
i znowu zabrakło wieszaków na płaszcze 🙂 Byli stali bywalcy jak i znajomi, których nie widziałam lata całe,
przyjaciele, sąsiedzi, a także osoby, które odwiedziły dwór po raz pierwszy. Były moje urocze koleżanki z warsztatów malarskich w radziejowickiej Powozowni (Bożenko, jeszcze raz dziękuję za przepiękny prezent!).
Gości tradycyjnie częstowaliśmy grzańcem, ciastami, kawą i herbatą
i z przyjemnością obserwowałam jak przechodzili z pokoju do pokoju, podziwiając przepiękne towary lokalnych artystów, rzemieślników i rękodzielników
i spędzali czas nie tylko na zakupach, ale przede wszystkim na rozmowie, pytaniach, a wszystko to w szalenie życzliwej, pełnej uśmiechu atmosferze. Rodzice z dziećmi zatrzymywali się na dłużej, bo w tym roku mieliśmy kącik kreatywnej animacji rysunkowej dla najmłodszych,
który mam nadzieję będzie już stałym punktem przyszłych świątecznych „eventów” (bo jak wszyscy mi powtarzali, i goście i wystawcy, narodziła się w Radoniach nowa świecka tradycja i ponoć – co odnotowałam z wielkim wzruszeniem – wiele osób czeka na tę naszą grudniową niedzielę przez cały rok). Również nowym elementem było zewnętrzne stoisko dla wędzonych po sąsiedzku wędlin, które nie bacząc na mróz dzielnie obsługiwał nasz radoński góral Andrzej 🙂
Dworskie wyroby zajęły tym razem całą kuchnię: były nalewki, ocet balsamiczny, ziołomiodek z mniszka, mirabelka do mięs, dynia i opieńki w marynacie
oraz różnorakie ciasteczka, które z wielkim oddaniem parę dni wcześniej wypiekał mój syn Benedykt.
Późnym popołudniem dwór zaszczycił swoją obecnością O. Paweł Krupa, kapelan radońskiego klasztoru. Czekaliśmy na Niego by wspólnie zaśpiewać kolędy
przy wspaniałym akompaniamencie młodziutkiego, acz wiele uzdolnionego pianisty Krzysia Łuczywo.
Ostatni goście wyszli około godziny osiemnastej, a wystawcy, po spakowaniu pozostałego towaru, jakieś dwie godziny później. A o godzinie 22.00 miałam wszystkie meble i bibeloty ustawione na swoim miejscu, podłogi odkurzone i umyte i nikt by się nie domyślił, że kilka godzin wcześniej ponad pół tysiąca osób odwiedziło dworskie komnaty. A to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie moi wierni przyjaciele, którzy od samego początku, od czterech lat przyjeżdżają dwa dni wcześniej i we wszystkim dzielnie mi pomagają: przed, w trakcie i po kiermaszu. Bez tej zgranej i oddanej mnie i dworowi ekipie nie byłabym w stanie zupełnie sobie poradzić, bo pracy jest doprawdy huk. W tym roku do naszego grona komilitonów dołączyła po raz pierwszy Ania Peryt, która specjalnie na tę okazję przyleciała aż ze Szwajcarii. Patrzyliśmy wszyscy na Anię z uśmiechem, podziwem i wręcz momentami niedowierzaniem, bo kochana dziewczyna była niezmordowana. Odkurzała, myła, pucowała, zabawiała gości błyskotliwą konwersacją, we wszystko co robiła wkładała wielkie, osobiste zaangażowanie, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Była jedną wielką pozytywną energią.
Wszyscy Cię bardzo podziwiamy Aniu i następny kiermasz bez Ciebie nie może się odbyć, więc już się szykuj psychicznie na następny rok! A na podsumowanie z przyjemnością załączam kolorowy reportaż autorstwa – jak zawsze – Sebastiana Łuczywo (z moimi gorącymi podziękowaniami!) oraz urokliwy wiersz p. Jacka Sawickiego, który choć w niedzielę pojawił się tylko na krótko, to jednak wyszedł w objęciach weny i z obietnicą, że skleci mi poemacik. I oto on: