Fotografie to kęsy czasu, które można wziąć do ręki. Angela Carter
Piękna wiosna i piękne ciepłe lato zapracowały na jedną z piękniejszych kolorystycznie jesieni. Mieszkam w Radoniach już trzynasty rok i tak niesamowicie bogato wybarwionego babiego lata nie pamiętam. Więc oczywiście od kilku tygodni codziennie cmykam z aparatem do parku i rejestruję zachodzące w nim zmiany. Najbardziej lubię poranki i późne popołudnia. Dwa różne światła, inne cienie, inne efekty. Ta sama roślinka świecąca się w kroplach rosy wczesnym porankiem wygląda zupełnie inaczej fotografowana pod zachodzące słońce. Również, w zależności od kąta padania promieni słonecznych inaczej wydobywają się kolory tła, które bardzo często sprawiają, że zupełnie przeciętne zdjęcie ma ten efekt „wow”. Oczywiście kwitnie jeszcze wiele kwiatów, są marcinki, róże, fuksje, warszawianki, groszki pachnące.
Ale porą jesienną mam swoje ulubione i stałe elementy i to je właśnie chodzę codziennie obserwować. Pamiętam, że moja pierwsza jesień w Radoniach trochę mnie rozczarowała pod względem kolorytu, bo była po prostu jednolicie żółta. W parku przeważają lipy, dęby bezszypułkowe, kasztanowce i jesiony, a wszystkie te drzewa przebarwiają się na ten sam kolor. Postanowiłam więc wzbogacić jesienną paletę barw i powoli zaczęłam wyszukiwać i dosadzać drzewa i krzewy o ciekawszych jesiennych liściach. Jednym z pierwszych drzewek jakie posadziłam był ambrowiec amerykański. Jego gałązki mają ciekawe, korkowe narośla w postaci listewek lub skrzydełek, a podczas ciepłej i długiej jesieni – takiej jak tegoroczna – liście przebarwiają się w odcieniach szkarłatnej, ognistej czerwieni z domieszką fioletu, różu lub brązu. Posadziłam też kilka klonów, w tym tatarski, ozdobne śliwy wiśniowe, dwa grujeczniki japońskie, dęby czerwone, a także katalpę. I wszędzie gdzie tylko się dało, na obrzeżach stawów, polan, przy Maryjce i pod dworem po kilka odmian wysokich marcinków. I po paru latach zrobiło się już trochę bardziej kolorowo. Natomiast kilka lat temu, po odwiedzeniu jesienną porą ogrodu botanicznego w Powsinie, zachwyciłam się tamtejszą kępą sumaka, gorejącego czerwienią niczym krzew Mojżeszowy. Czegoś takiego w życiu nie widziałam, stałam tam i nie mogłam się napatrzyć. Sumaki octowce znamy wszyscy bo rosną wszędzie. Niektórzy je lubią, niektórzy uważają za chwast, bo potrafią być bardzo inwazyjne, ale przebarwiają się pięknie i mają bardzo ozdobne owocniki. Natomiast ja podziwiałam sumak „Dissecta”, czyli odmianę strzępolistną o delikatnych, wąskich listkach przypominających wyglądem liście paproci. Jest to odmiana wolno rosnąca i dorastająca tylko do 3 m wysokości, a jej pierzastopalczaste liście gęsto pokrywają cały krzew, od ziemi, aż po same jego czubki. No i oczywiście posadziłam kilka sadzonek u siebie i teraz mam własny gorejący krzew.
Z daleka patrząc jest on po prostu czerwony, jednak gdy wejść z aparatem w środek to rejestrują się kolory we wszystkich odcieniach tęczy.
Ta płomienna kępa, poprzeplatana gdzieniegdzie fioletowymi marcinkami i miotełkami miskanta przyciąga wzrok i zachwyca wszystkich odwiedzających park. Listowie parkowe to oczywiście nie jedyny akcent kolorystyczny jaki napotykam na moich fotograficznych spacerach, bo przecież wiele roślin i krzewów ma obecnie pięknie wybarwione owocniki. Potężne derenie o liściach w kolorze starego burgunda mają intensywnie fioletowe jagódki,
podobnie jak aralia i niziutkie kokoryczki, o papierowych, przezroczystych już liściach.
Trzmieliny pospolite, w tym roku wolne od mszyc, cieszą oczy setkami pomarańczowo-szkarłatnych czapeczek, a ich liście zaczynają się przebarwiać dość nietypowo, bo poczynając od brzegów.
Potężna gabarytowo makleja sercolistna zachwyca filigranowymi pióropuszami, które w zależności od tła za każdym razem prezentują się inaczej.
Nawet wydawałoby się brzydkie, zaschnięte, szaro-brązowe akcenty jawią się jako niebanalne w miękkim, jesiennym słońcu.
Park radoński tegorocznej jesieni został doceniony fotograficznie nie tylko przeze mnie. Odbyło się tutaj niedawno kilka sesji, w tym jedna nietypowa, zwariowana sesja ślubna w wykonaniu Sebastiana Łuczywo, którą sobie podglądałam z oddalenia.
Wczoraj, chodząc po parku i robiąc ostatnie zdjęcia do tego wpisu zauważyłam, że liście opadają w coraz większym tempie, a w trawie pojawiły się pierwsze kępki opieniek. A to znaczy, że tegoroczne długie, ciepłe, piękne polecie powoli dobiega końca. Dobrze, że pozostaną fotografie, kolorowe kęsy czasu.