Skip to content Skip to footer

Od zawsze była we mnie potrzeba zbieractwa, ale takiego na łonie natury. Może to resztki jakiegoś atawizmu tkwią we mnie, że to co wyszperane z mchu, zerwane z krzaka, zgarnięte z drzewa wydawało się i dalej wydaje być takie cenne? Jak tylko sięgnę pamięcią to coś zbierałam.  Jako dziecko wstawałam wcześnie rano, by zdążyć przed koleżankami z sąsiedztwa i szłam szukać borowików w parku Spółki Brackiej w moich rodzinnych Goczałkowicach. Na pobliskich łęgach do kanki na mleko zrywałam czarne, nabrzmiałe i jeszcze gorące od słońca ostrężyny (bo tak na jeżyny mówimy na Śląsku), późną jesienią na starych zakolach Wisły szukałam podpieniek (to znowu nasze rodzime określenie na opieńki). Matczyny ogród graniczył z niewielkim dębowym parkiem, którego drzewa przechylały się na naszą stronę.  W ciepłe wrześniowe dni codziennie po szkole biegłam pod te dęby zbierać żołędzie. Najpierw zapełniałam ćwierćlitrowy emaliowy „garczek”, który potem przesypywałam do blaszanego wiadra.  Wciąż pamiętam ten pełen satysfakcji odgłos wpadających i dudniących o dno pierwszych garnuszków żołędzi.  Gdy wiadro było pełne przesypywałam je do worka jutowego, a gdy worek był pełen mój Dziadziuś przerzucał go przez ramę roweru i szliśmy jakieś 2 km groblą wśród dawnych stawów rybnych książąt pszczyńskich do boru, do leśnika, który wszelakie plony lasu skupywał na zimę do paśników dla zwierzyny.  Za kilogram żołędzi dębowych płacił 1 zł, za kasztany – bo większe i łatwiejsze w zbieraniu – 50 gr. Po dokładnym zważeniu worka (zazwyczaj było to 70 kg) przychodził najmilszy moment: wypłata.  Droga powrotna, ze zwiniętymi banknotami w mojej skromnej portmonetce, nie dłużyła się już w ogóle. Gdy patrzę ile osób przy drodze idzie z koszami pełnymi grzybów, jak zapełnione samochodami są podleśne parkingi to stwierdzam, że chyba to nie tylko ja tak mam, że zbieractwo, a w szczególności grzybobranie to nasz – przynajmniej u Polaków – instynkt, pasja, atawizm z czasów, gdy podstawę utrzymania społeczności stanowiło zbieranie płodów natury, jedna z najstarszych form gospodarki, bo przecież nadwyżką tych dóbr można było się podzielić albo wymienić np. na mięso z łowcami zwierząt. A dodatkowo jest to wielki relaks, odpoczynek na świeżym powietrzu i radość z każdego znalezionego grzyba.

KostrzewskiFranciszek.Grzybobranie.1860

Ten rok jest wyjątkowo grzybny, co naocznie stwierdzam spacerując po moim parku. Ilość grzybów jak z bajki! Jadalne rosną obok niejadalnych, które nieraz, z fotograficznego punktu widzenia, stanowią daleko ciekawszy materiał.

IMG_7212

Pod rozłożystym dębem, pomnikiem przyrody rosnącym przy największym stawie, w mikorytycznej z nim symbiozie rosną borowiki i muchomory równocześnie.  Na łące kanie w jedną noc z brunatnych buław otwierają się w kremowe parasole,

DSC_4710

przy kompostowniku multum okrągłych łebków pieczarki białej i brunatnej.  A już wszędzie indziej w parku podgrzybki (na Śląsku zwane gniewoszami, bo sinieją gdy się je dotknie) i zajączki o brunatno-różowawych kapeluszach, moje faworytne.

DSC_3783

Również teraz pojawiły się białe kule wielkości piłki nożnej, to purchawica olbrzymia, o której kulinarnych walorach pisałam już w zeszłym roku: https://www.radoniedwor.pl/2016/07/19/czasznica-w-panierce/

DSC_3840

Z okien kuchni widzę powiększającą się z dnia na dzień hubę o nazwie żółciak siarkowy – ponoć też jest jadalna.

DSC_3838

Za jakiś miesiąc park zostanie dosłownie zarośnięty opieńkami – jest ich tak wiele, że nie sposób wszystkich zebrać i przerobić.  Aż dziwne, że zachodnie nacje nie uczestniczą w tym nader przyjemnym i pożytecznym procederze i jeżeli fungus nie jest pieczarką (champignon de Paris) to traktowany jest z dużą podejrzliwością. Nasz zysk, ich strata…

 

 

What's your reaction?
0Cool0Bad0Happy0Sad

1 Komentarz

  • By Małgorzata Baranowska
    Posted 27.09.2017 23:16 0Likes

    Piękne wspomnienia, zachwycający opis, fantastyczne doświadczenia. Myślę, że to wszystko „wynosi się” jednak z domu, ledwo się „graśkałam” a już zbierałam z rodzicami grzyby i tak ponad 55 lat, nie wyobrażałam sobie roku bez tego, aż przyszedł… 🙁 nieproszony, niepytanym niezapowiedziany … 🙁 /.

Dodaj komentarz