Próbowałam ostatnio policzyć ile to spacerów po moich włościach wykonałam od kiedy po raz pierwszy, w 2000 roku, przekroczyłam bramę wjazdową parku w Radoniach. I doliczyłam się około pięciu tysięcy. Pamiętam, że pierwsze spacery, choć trudno je nazwać spacerami (raczej były to mozolne przedzierania się poprzez gęste zarośla) potrafiły trwać ponad 40 minut, bo park był wtedy w równie katastrofalnym stanie co dwór. Dzisiaj idę już bez wysiłku i znacznie krócej i mam swoją ulubioną trasę. Nie wiem czym to tłumaczyć, ale nigdy wychodząc z dworu nie skręcam w prawo. Idę na wschód, mijając pierwszy pomnik przyrody jakim jest rozłożysty jesion, soliter rosnący kilka zaledwie metrów od budynku. Na terenie parku znajduje się 10 pomników, z czego sześć to właśnie jesiony i to one stanowią swoistą otulinę dworu, bo w jego pobliżu rosną aż cztery egzemplarze. Pamiętam jak kiedyś jeden z wizytujących konserwatorów zieleni wyraził swój podziw i zdziwienie, że to właśnie jesiony u mnie przeważają i że osiągnęły one tutaj tak dostojny wiek i tak potężne gabaryty. Wszystko się wyjaśniło gdy wspomniałam, że wody gruntowe na terenie parku stoją bardzo wysoko, bo powyżej jednego metra. Jesiony bowiem potrzebują dużo wilgoci, a więc wygląda na to, że park radoński jest dla nich idealnym habitatem. Każdy pomnik przyrody ma oczywiście tabliczkę i do dzisiaj nie wiem dlaczego niektóre z nich (a wszystkie wg mnie pochodzą z tego samego okresu) mają orła w koronie. Czyżby PRL-owscy urzędnicy coś przegapili? Mnie oczywiście te orzełki bardzo cieszą i zawsze się dziwię, jak to możliwe, że tabliczki owe wiszą na tych drzewach od kilkudziesięciu lat, drzewo sobie rośnie wzdłuż i wszerz, a one trwają i nie pękają i mają się dobrze. Ale kontynuując mój wirtualny z Państwem spacer i idąc dalej w stronę wschodu, mijam po prawej dawną powozownię, kurnik, drewutnię i warzywnik, a po lewej piękne, gęste zakole jakie tworzą setki krzewów sorbarii jarzębolistnej i kolejny pomnik przyrody, świerk wiciowy, jedyne drzewo iglaste na tym terenie. Ponoć pod tym iglakiem, za czasów pp. Chrzanowskich stała ławeczka na której w ciepłe dni lubił przysiadać Dadumek, dziadek Janeczki. I myślę, że wiem dlaczego, bo latem, gdy żywica nagrzewa się od słońca zapach idący od tego potężnego pnia jest w tym tylko miejscu prawdziwie odurzający. Zaraz za świerkiem znajduje się pierwszy niewielki staw, obecnie źródło bardzo przyjemnego, gardłowego hałasu, jaki w ciepłe dni wydają z siebie dziesiątki, a może i setki kumkających żab. W tym roku ten rechot dochodzi tylko z jednego stawu, ale bywały lata, że wszystkie trzy stawy „dawały głos” i wtedy powietrze aż wibrowało. I ponoć ten stan trwa nieprzerwanie od ponad osiemdziesięciu lat, bo pp. Chrzanowscy, jak wspominała ich córka Hania, musieli okna zamykać na noc, tak wielki był wtedy hałas. Na prawo od stawu znajduje się rosarium, które osobiście zaprojektowałam. Jest ono podzielone na cztery kwatery, i w każdej rosną róże innego koloru: bordowe, jasno różowe, kremowe i żółte. Rosarium jest właściwie jedynym symetrycznym i osiowym akcentem tego parku, ponieważ kwatery rozdzielone są ścieżkami, a całość scala okrąg z zegarem słonecznym pośrodku. Gdy w czerwcu te ponad 250 krzewów róż zakwita naraz (a wszystkie wybierałam, między innymi kryteriami, ze względu na zapach) doprawdy trudno to miejsce opuścić. I słowa są tutaj zbyt płaskie by opisać te olfaktoryczne doznania. Wychodząc z ogrodu różanego mijam zagajnik bardzo wiekowych bzów czarnych, do których mam wielką słabość, bo latem z ich kwiatów robię lemoniadę, a jesienią ocet balsamiczny. O cudnym zapachu nie muszę wspominać, tym bardziej, że kiedy przy niewielkim wietrze miesza się on z zapachem róż, to zmysły powonienia zaczynają doprawdy wariować. Następnie kieruję się na kilkumetrowej szerokości „przecinkę”, która wiedzie przez około hektarową łąkę, na której rosną sobie dziko ziółka wszelkiego sortu i nasze urocze polskie kolorowe polne kwiaty: maki, chabry, kąkole, firletka, dziewanna, cykoria podróżnik, rumianek, bodziszek łąkowy i wiele innych. Po lewej stronie łąkę zamyka ściana kilkunastu drzew mirabelek, z prawej potężne, dwustuletnie drzewa, stanowiące wschodnią granicę parku. Wychodząc z nagrzanej słońcem łąki wchodzi się w najbardziej zacienione miejsce parku, chłodną aleję, która prowadzi wzdłuż północnej strony parku do zakrętu w lewo, w resztki dawnej alei lipowej. Latem jest ona jednym wielkim buczeniem od uwijających się wśród lipowego kwiecia pszczółek. Po lewej stronie alei, na osi dworu, znajduje się drugi staw, z „wyspową” Maryjką, o której już pisałam przy innej okazji. Dochodząc do końca alei skręcam w prawo i przechodząc między dwoma jesionami, które stanowią jakoby swoistą bramę i wchodzę na olbrzymią polanę. Lubię tę polanę, bo sporo się tutaj dzieje. Są zakola starych dereni, które jesienią przebarwiają się na nietypowy bordowy fiolet, są olchy, czeremchy, brzozy, klony, kilkumetrowe samosiejki dębów jak i najstarszy, prawie 400-tu letni dąb, jest niewielki labirynt grabowy i dół po dawnej lodowni, który wiosną zakwita na biało setkami kwiateczków gwiazdnicy wielkokwiatowej, jakby wspominając dawne czasy swojej świetności, które już odeszły w niepamięć. Wychodząc z polany przechodzę przez kładkę nad rowem i wchodzę na teren, który chyba można nazwać grądem. Rosną tutaj leszczyny, olchy i czeremchy, a wczesną wiosną poszycie zakwita tysiącem zawilców. Idę ścieżką, którą zdobią odwrócone karpy drzew, obsadzone naparstnicami, paprociami i hostami, bo teren jest cienisty, wilgotny i żyzny. Nazywam to miejsce moim „karpinarium”, kopiując nazewnictwo i pomysł księcia Karola, który w swojej posiadłości w Highgrove stworzył imponujących rozmiarów „stumpery” (stump to karpa właśnie). Z tego cienistego miejsca wychodzę na największą otwartą przestrzeń, bo ponad dwuhektarową łąkę, której jedną czwartą powierzchni zajmuje sad, a reszta po prostu sobie rośnie i dostarcza siano dla pobliskiej stadniny koni w Opypach. W sadzie posadziłam wszystkiego po trochu, są więc i węgierki, renklody, czereśnie, morwa biała, grusze, brzoskwinie, oraz stare odmiany jabłoni jak papierówka, koksa czy malinówka. Wychodząc z sadu, po prawej stronie mam figurkę Matki Boskiej, która stoi tutaj od 1937 roku, dalej za figurką aleję wjazdową, a po lewej dwa potężne dęby, pod którymi od czerwca zbieram borowiki, oraz największy, najbardziej urokliwy staw, obsadzony paprociami i sadźcem purpurowym. Przed stawem rosną olbrzymie kępy sumaka strzępolistnego, tawułek i starych bzów. I tym sposobem dochodzę od strony zachodniej z powrotem do dworu, zatoczywszy krąg, jakim sobie meandruję już od lat, ciągle przy tym odczuwając taką samą przyjemność.
Zdjęć tym razem nie zamieszczam żadnych, prowokując czytelników do uruchomienia wyobraźni, a także do odwiedzenia parku radońskiego i nieśpiesznego spaceru. Do zobaczenia zatem 🙂
3 Komentarz
By Małgorzata Baranowska
Beatko, miód na moje „rozdarte” skołatane serce… . Mam tę radość i ten zaszczyt, że dokładnie wiem, które miejsca opisujesz, ale jestem pewna, że inni czytelnicy, są w stanie to wszystko zobaczyć oczami wyobraźni, czytając Twój fantastyczny opis spaceru. Muszę przyznać, że Twój, Nasz Przyjaciel, MISTRZ Sebastian Łuczywo „spisał się na medal”, podczas Twojej nieobecności „na włościach”, zastąpił Cię bardzo godnie, nie dość, że wraz z żoną Agą ugościli mnie jak królową, to pokazał mi to wszystko, co opisujesz, galopując niczym rumak „zielonym auteczkiem” a znając Jego „fantazję ułańską” i styl jazdy, możesz to sobie wyobrazić :D. Wracając do Twojego „lewoskrętu”, zrobiłabym dokładnie tak samo!, mam więcej takich ciekawostek, nie potrafię założyć rajstop, butów, zaczynając od prawej nogi ani rękawa swetra, płaszcza, kurtki czy bluzki zaczynając od prawej ręki, to chyba wynika z tego, że mamy bardziej rozwinięte prawe półkule mózgu? Podziwiam Twoją wiedzę dendrologiczną, botaniczną czy zielarską, Twoją pracowitość i przywrócenie tej ziemi, temu miejscu niemal wszystkiego z czego kiedyś słynęło, dlatego pozwalam sobie o Tobie mówić i myśleć per DZIEDZICZKA. Bo samo to tylko niszczeje, podupada, zarasta… . W każdym zakamarku widać Twoja pracę i dbałość, a przede wszystkim miłość, do tego miejsca. Dadumka kocham od pierwszych linijek Twoich wspomnień o Dworku, Janeczce, pp. Chrzanowskich <3. Dziękuję za przepiękny, aromatyczny, pobudzający wszystkie zmysły spacer, zatem do zobaczenia <3. Teraz mogę odpoczywać, zamykając oczy i przypominając sobie to wszystko … Uściski.
By admin
Małgosiu, z całego serca dziękuję Ci za te dopingujące mnie do dalszego pisania wpisy. Tak wiele bardzo one dla mnie znaczą, co zresztą już Ci ostatnio powiedziałam. Trzymaj się dzielnie, jeszcze sobie pospacerujemy, wierzę w to głęboko!!!
By Adam
Dziękuję Ci serdecznie Droga Autorko za wytrwalosc w Twym dzieleniu się pięknem i historią Radonskich przestrzeni. Oj dobrze jest znow wyhamować w codziennym biegu i spocząć na Twym blogu by choć troche poczuc Radonie z oddali. Kto wie, może uda nam się tej wiosny znow zawitać do Ciebie na kolejny mily spacer.
Ps. Beato, z góry dziękuję za następne wpisy i proszę o kolejne Twe zdjęcia. Pozdrawiamy Cię słonecznie!