Wczoraj na chwilę zaświeciło słońce i poszłam na spacer po parku w nadziei, że może zobaczę już jakieś oznaki wiosny, jakieś pierwsze żywsze kolory. Niestety, poza czerwonawymi kępkami pierwszych liści sorbarii jarzębolistnej wszystko jeszcze było bure i nieciekawe. Ale idąc dalej mój wzrok zaczęły przyciągać pewne plamy, i to mocno intensywne na tle tej wszechobecnej post-zimowej szarości. Pewnie za chwilę, za kilka tygodni, gdy ruszą wszystkie odcienie zieleni, gdy rozkwitną pierwsze kwiatki w parkowym poszyciu, nie zwróciłabym na nie uwagi, ale teraz mnie po prostu zachwyciły. Może też sobie nie zdawałam sprawy jak bardzo stęskniona jestem kolorów. I jak to możliwe, że ich wcześniej nie widziałam, że przechodziłam obok omijając wzrokiem, szukając gdzie indziej. A przecież one są dosłownie wszędzie, gdzie okiem nie sięgnąć. Na starym murze silosu od bukaciarni,
na gałęziach bzu czarnego,
na głazach, pod stopami, na wszystkich pniach wszystkich drzew.
Mchy i porosty. I ich cudne kolory grynszpanu, pistacji, nasyconej szarości i głębokiej, różnej w tonacjach zieleni. Przypomniałam sobie, że mam w domu przewodnik po mchach i porostach i z aparatem u szyi i z książką w ręku szłam jak detektyw, wyszukując kolejne narośle i próbując je identyfikować. Ich piękno i różnorodność kształtów przeczy temu jak się je nazywa, bo według przewodnika to „rośliny niższe”. Ale te niepozorne drobiazgi to tak naprawdę świat sam w sobie, bo stanowią go dziesiątki tysięcy gatunków (porosty: 16 000, mszaki: 10 000) i jako mistrzowie przeżycia rozwijają wielkie bogactwo form. Zachwyciły mnie nie tylko ich kolory, ale również iście poetyckie, często dowcipne nazwy: chrobotek, tarczownica, czarostka, pustułka, płaskotka, złotorost, widłoząb, krótkosz, wodnokrzywoszyj, myszogonek, skąpowłosek. A w dodatku, co mnie bardzo ucieszyło, dowiedziałam się, że porosty są bardzo wrażliwe na zanieczyszczenie powietrza czyli fakt, że jest ich w parku taka mnogość świadczy chyba o tym, że smog do Radoń jeszcze nie dotarł. Bardzo często, szczególnie na korze drzew, porosty i mchy tworzyły jedną, jakby symbiotyczną kolonię, pokrywając olbrzymie połacie pnia i tworząc ogromną miniaturową, nieruchomą puszczę, o specyficznym, butwiejącym zapachu.
Mech, mimo, że taki niepozorny, mimo, że nie rodzi owoców i nie posiada korzeni jest niewiarygodnie wytrzymały. Sam stopniowo i niezauważalnie dla oka ludzkiego „pożera” skały, drzewa, ocienione miejsca na trawniku, kamienne elementy drobnej architektury – rośnie tam, gdzie nic innego nie ma szansy urosnąć. Na cegłach, betonie, korze od strony północnej.
Ponoć zeschła kępka mchu może powrócić do życia, gdy tylko zmoczy się ją wodą, nawet po kilkudziesięciu latach uśpienia. Jego krótkie zielone futerko można sprasować ręką, a ono się zaraz na nowo rozprostuje. Lubię dotykać mchów. Są takie sprężyste i jakby cieplejsze niż temperatura powietrza, lekko gąbczaste i zawsze wilgotne i świeże. Jakby miały swój własny mikroklimat.
Za parę tygodni wszystkie te mchy pokryją się drobnymi czapeczkami na cieniutkich jak włos łodyżkach i wtedy, ku uciesze moich psów kładę się na ziemi, by móc zatrzymać w kadrze te lekko drżące, pokryte poranną rosą drobiazgi, najlepiej w pierwszych promieniach wiosennego słońca. O czym zapewne wkrótce 🙂
3 Komentarz
By Małgorzata Baranowska
Bardzo pięknie i ciekawie to opisałaś Beatko, a swoją drogą, jak niewiele nam trzeba, jak już bardzo tęsknimy za wiosną. Dziękuję, dobrego dnia 🙂
By Adam
Droga Wszechobecna Gospodyni radonskiego parku, powracam z przyjemnością do bogactwa opisów i uchwyconych przez Ciebie migawek tej krainy. Dziękuję za ten koloryt i ciekawe spostrzeżenia, szczególnie zaś za urokliwe zdjęcia, faktury i barwy tego mikroswiata. Przypomina mi się tu fantastyczny swiat filmu MIKROKOSMOS i dawne własne fascynacje makrofotografia. „Są na tym świecie rzeczy o których nie śniło się filozofom”…takze pod naszymi nogami. Dziękuję Ci i pozdrawiam z kolejną wiosna! A
By VerkaR
Dzieki za ciekawy artykul, terez bede tu wpadac czesto 🙂