Radoński zespół dworsko-parkowy to nie tylko zabudowania, stawy i setki wiekowych drzew, ale również kilka hektarów łąk.
Ktoś mi kiedyś zasugerował, że w związku z tym powinnam się zarejestrować jako rolnik (dopłaty unijne), czego do tej pory nie zrobiłam i od wielu lat musiałam wynajmować okolicznych rolników, by mi te łąki odpłatnie kosili. Dwa lata temu mój stały „kosiarz” podupadł na zdrowiu i zostałam sama z problemem coraz wyższych traw i ziół. Ale ponoć gdzie Pan Bóg zamyka drzwi, to zaraz otwiera jakieś okno, i dosłownie kilka dni potem zgłosił się do mnie właściciel stadniny koni w sąsiednich Opypach z prośbą, czy nie mógłby skosić moich łąk, a siano zabrać dla swoich koni. Ucieszyłam się bardzo, bo problem pozostawionego siana był zawsze dla mnie większy niż samo koszenie: nikt już nie trzyma na wsi koni, poza jednym trunkowym sąsiadem o nazwisku nomen omen Kieliszczyk (na którego wszyscy jednak mówimy Flaszkiewicz), który ma jedną suchą szkapinę i trochę siana zawsze ode mnie dla niej brał. I tak od jakichś trzech lat moje łąki są regularnie koszone, siano dwa dni potem jest przerzucane grabiarką, a na sam koniec zbalowane i zwiezione. Właściciel stadniny zadowolony bardzo, bo łąki obfitują w różnorakie zioła, a ja oczywiście również jestem zadowolona z takiego barteru. I wczoraj właśnie miał miejsce pierwszy w tym roku pokos.
Ruszyłam zaraz na łąkę z moim aparatem i wyczekiwałam. Wystarczy bowiem kilka okrążeń ciągnika i już nadlatują na przyziemne łowy, regularnie jak w zegarku. Boćki. W zeszłym roku dwa, w tym roku jeden. Moje psy oczywiście szaleją na łące, co najpierw mnie martwiło, bo bałam się, że boćka spłoszą i odleci. Ale okazało się, że ich uganianie się za boćkiem miało swoje dobre strony, bo ptak co rusz podrywał się do lotu, robił okrążenie i znowu lądował, dzięki czemu mogłam zrobić o wiele ciekawsze zdjęcia.
Choć też zawsze mi mocno żal, kiedy łąki są koszone, bo te falujące na wietrze złote trawy i kolorowe zioła mają w sobie jakąś nieodpartą magię…
0 Komentarz
By Imogene Martin
Great!