Maj mija, a ja w ciągłym niedoczasie. I w typowej dla tego miesiąca rozterce. Wszystko nabrało tempa i czasami marzę, by wyrosła mi druga para rąk! W sadzie brzoskwinie i grusze mają poskręcane liście – trzeba je opryskać. I nawieźć obornikiem jak najszybciej, bo w tym mazowieckim piachu coś mi się sad nie udaje… Chwasty przyspieszyły tempa i na wypielonych (wydawałoby się!) jesienią rabatach rozpościerają się wpierw jak filigranowa, zielona koronka, by dosłownie chwilę potem, po pierwszym ciepłym deszczu rozwinąć się w gęste zarośla. Plewię więc przytulię (czyż przytulia nie byłaby świetnym imieniem dla dziewczynki?), gwiazdnicę, babkę, mniszka, podagrycznik, bluszczyk kurdybanek, perz. Wiem, że te roślinki są tak naprawdę ziołami, mają sporo zastosowań leczniczych i wszystkie są jadalne. Ale jednocześnie są tak ekspansywne, że pozostaje mi tylko je usuwać. Niech sobie rosną na pozostałych hektarach parku, miejsca przecież nie brakuje… Po rabatach bylinowych wokół dworu plewię (bo na Śląsku się plewi, a nie pieli, a ja Ślązaczka przecież jestem) gazon z kocimiętką, grządki w warzywniku, rosarium. Wszędzie zielono od chwastów! Maj, jak żaden inny miesiąc pokazuje, że Tempus fugit. Czas ucieka i stąd też moje dylematy. Bo właśnie teraz jest najpiękniej. Kwitną stare bzy i tawułki pod bzami,
otwierają się nad stawem irysy syberyjskie, szkarłatnymi plamami znaczą swoją obecność krzewy głogów, w cieniu wiekowych drzew zakwitły konwalie i kokoryczka.
Na gazonie cieszy oczy swym szafirowym kolorem olbrzymi krąg kocimiętki, na rabatach przed dworem zakwitły róże konfiturowe, orliki, rutewka orlikolistna. W jasny fiolet pęka powoli kilkadziesiąt główek czosnku olbrzymiego.
I plew tu człowieku z głową przy ziemi, ze wzrokiem wbitym w chwasty, kiedy wszystko wokół mnie krzyczy Carpe diem! Chcę w tych majowych dniach sycić moje zmysły powonienia, słuchu i wzroku. Chcę zatrzymać się, podnieść głowę, ogarnąć to wszystko co wokół mnie i po prostu chłonąć, zastygnąć w uwielbieniu i tak trwać. Płyną po majowym deszczu zapachy zwielokrotnione czystością powietrza. Ptaki właśnie opuszczają gniazda i park jest jednym wielkim świergotem. Słońce po niedawnej burzy zachodzi pod śliwkowymi chmurami na pomarańczowo i barwi tym nietypowym kolorem wierzchołki drzew, wciska się w każdą szczelinę pomiędzy drobnymi jeszcze liśćmi i rzuca bursztynowe plamy na trawnik przed starą figurką Matki Boskiej. Biegnę po aparat fotograficzny, psy pędem za mną, nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje. A przecież trzeba uchwycić ten moment, bo zaraz przekwitną bzy, zajdzie słońce, skończy się maj. „Chwalcie łąki umajone, góry, doliny zielone, chwalcie cieniste gaiki, źródła i kręte strumyki”. Więc chwalę, utrwalam, sycę moje zmysły wciąż czując niedosyt i trwam w uwielbieniu tej rozbuchanej kolorami i zapachami majowej doskonałości. I tylko chwasty rosną sobie dalej…